043 Faking it #1

     Zwykle śpię średnio. Kładę się o później porze. Kładę się tylko dlatego, że po drugiej w nocy zaczynam robić w ‚pracy’ takie błędy, że nie chce mi się pamiętać o ich poprawianiu nazajutrz. Budzę się dwa, trzy razy w nocy, a potem jeszcze około piątej i szóstej nad ranem, bo pęcherz domaga się wycieczki. Wstaję około dziesiątej, przeważnie obudzona przez matkę, która twierdzi, że marnuję pół dnia przez zaspanie.

     Może i tak.

     Zamiast rzucić w mać jakimś ciężkim obiektem, który na pewno zrobiły jej siniaka, mamroczę, że zaraz wstanę. I to nie jest kłamstwo. Zbieram się, bo uszami wyobraźni już słyszę jak wyrzuca mi lenistwo. Sama pewnie wstała o dziewiątej, ale mniejsza z tym. Przecież nie od wczoraj wiem, że jest bezwstydną hipokrytką. Najchętniej naciągnęłabym na tyłek powyciągany dres i rozczochrana jak nieboskie stworzenie paradowała po domu mając wyje**** na to, co sąsiedzi mogliby pomyśleć gdy pójdę na spacer z psem. Nie robię tego i zmuszam się do prysznicu, o którym sama myśl sprawia, że chcę zabarykadować drzwi mojego pokoju od wewnątrz i udawać martwą.

     Do godziny dwunastej mam na swojej niewidzialnej, acz obowiązującej liście przynajmniej trzy życzenia Pani Matki. Wyjść z psem (co oznacza 2-3 spacerów), sprzątnięcie kuchni (której nikt nie próbował ogarnąć od dwóch dni), pranie (którego nie ma gdzie już wieszać) i sprzątnięcie mojego pokoju (czego metodycznie, z premedytacją nie robię znacząc teren w bardziej higieniczny sposób niż obsiusianie).

 

/Dygresja/

     Pokój teoretycznie jest mój. Tak przynajmniej mówi o nim moja matka. A mój ojciec, jako jedyny w domu, czasami rzeczywiście puka. Podejrzewam jednak, że moja matka otwierając do niego drzwi widzi komórkę pod schodami, czy gdzie tam sypiał Kopciuszek. Ewentualnie pokój dla personelu – no co: jest przepisowe okno? Jest. Kasa się zgadza. Moje siostry widzą butik z awaryjnymi ciuchami, kosmetykami i pokój zwierzeń intymniejszy niż ten Wielkiego Brata. Moja babcia prawdopodobnie za każdym razem widziała coś innego, ale przynajmniej byłam tu stałym elementem o właściwościach lokalnej apteki (dawałam jej leki – normalnie dealerka…). Ojciec mój natomiast… nie wiem. On tak się rzadko odzywa, że nie mogę mieć pewności. W każdym razie nie mam wrażenia jakby to był mój pokój. Moje miejsce… Bezpieczne miejsce. Przez całe życie nie miałam bezpiecznego miejsca – dlaczego teraz miałoby się to zmienić?…

/Koniec Dygresji/

 

     A. Może jeszcze ugotowanie czegoś obiadowego. Zgodnego z dietą, bo jakby inaczej. Pomińmy taktownie fakt, że moja mać dietę łamie codziennie na przykład winkiem, czekoladą i obżarstwem. Dieta to dieta, nie prawdaż? W każdym razie jedzenie śniadania na widoku (to jest w kuchni/jadalni/salonie) grozi wydłużeniem listy gdyż moja obecność działa na rodzicielkę motywująco. Chce żeby jeszcze więcej zostało zrobione, a kto to zrobi jak nie rodzona córa. Chowam się z tym, co udało mi się wyskrobać z dna lodówki (robienie zakupów nie jest mocną stroną właścicieli domu). Przeważnie i tu mnie znajdują i do listy można dopisać pójście na zakupy żywieniowe. Trudno odmówić, zważywszy na to, że w tym domu lizanie tynku wydaje się czasami dobrym pomysłem.

     Dusza zalega balastem na plecach. Plecy zgarbione, rezygnacja w oczach, worki pod oczami i dziury w skarpetkach. Mam ochotę wyjść z domu nie zamykając drzwi ani furtki i iść przed siebie po linii prostej jakbym miała obejść glob i zaskoczyć tatę w ogródku. Oczywiście miałabym nadzieję, że się po drodze zgubię, albo zginę. Co za różnica. Zamiast tego nastawiam pranie latając po schodach jak głupia, karmię psa, wyprowadzam psa, idę do sklepu, wracam ze sklepu i gotuję…

     Czy ktoś oprócz mnie poczuł się już zmęczony? Nie?

     Kiedy wstaję po dziesiątej, mam wyrzuty sumienia, bo tyle jest jeszcze do zrobienia na studia. Kiedy prysznic i śniadanie zajmują kolejną godzinę, wcale nie jest lepiej. Kiedy lista zaczyna się piętrzyć, mentalnie bolą mnie wszystkie zęby. Kiedy zdaję sobie sprawę ile poje****** rzeczy mnie omija jeśli spełniam swoje ‚obowiązki’ domowe, jest mi niedobrze. Kiedy w połowie dnia wyobrażę sobie, że jeszcze jest drugie tyle, chce mi się płakać. Kiedy wszystko jest zrobione chce mi się ryczeć i walić głową w ścianę z dwóch powodów: bo jest już tak późno a miałam pracować i zrobienie tego wszystkiego nie sprawiło, że Pani Matka doceniła wysiłek. Z gracją jedynie nie rozje**** mnie, jak by zrobiła, gdybym się stawiała. Łaskawość. I nawet nieposprzątany pokój stanowiący symbol oporu, jakoś nie ma znaczenia.

     Kiedy siadam do pracy czuję się tak rozjechana, że wolę zamiatać Saharę. Padam na ryj, a z salonu słychać ‚Co ty wyprawiasz?! Czy to kawa?! Przecież wiesz, że nie wolno nam kawy!‚. Troskliwa… jak jakiś, galopujące gargulce, nie przymierzając miś.

9 myśli w temacie “043 Faking it #1

  1. PsychoLogika pisze:

    To trochę masz życie jak bajce! Zła matka i siostry… Niczym Kopciuszek 😀
    Ale poważnie to trochę niefajnie te obowiązki podzielone. Do tego kiepskie spanie. Nie wiem jak Ty dajesz radę funkcjonować ( czy nawet udawać,że funkcjonujesz). Wychodzi na to,że tylko ta ucieczka w świat jest nadzieją na lepsze życie.

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do acurrent91 Anuluj pisanie odpowiedzi