039 Żłopanie zimnej herbaty ze spodka

     Pewnie jedna lub dwie osoby zastanawiały się skąd tytuł ostatniego posta. Otóż spieszę z wyjaśnieniem. Kiedy pracuję na komputerze (a robię to prawie bez przerwy i to codziennie) wielokrotnie zdarzyło mi się zapomnieć o herbacie albo kawie i po dłuższym czasie sięgałam po zimny kubek.

     Tym razem to nie ja. To pewna Youtuberka setny raz w kolejnym vlogu powiedziała, że musi wylać kawę, bo jest już zimna i zrobić sobie nową. Zdałam sobie wtedy sprawę, że są ludzie którzy wylewają zimną kawę/herbatę i robią sobie nową; a są tacy (jak ja), którzy dopijają z zasady. I to niespecjalnie mądrej. Przecież co to za ogromna oszczędność dopić zimne, zamiast zaparzyć nowe?

     Niewielka.

     Natomiast kwestia sporych rozmiarów. Przecież ja tak robię z wieloma rzeczami. Jestem sama sobie katem. O ile lepszy humor bym miewała, gdybym mogła sobie od czasu do czasu po prostu odpuścić, nie krytykować i nie oceniać samej siebie. Poluzować majty… xD

     Powinnam.

     Ale czy tak zacznę robić? Długa droga, powiem Wam. Dzisiaj miałam dzień, zupełnie jakby nic do mnie jednak nie dotarło. Padam na twarz, jestem zła na siebie z tego powodu, karzę się rozpaczliwymi próbami wytężonej pracy z której nic nie przychodzi; wszystko co robię przypomina próby opanowania jakiegoś lęku. Czy ja mam lęki?

     Nie wiem. To coś czego jakoś nigdy wcześniej nie doznałam. Albo przynajmniej nie rozpoznałam. Ogromny wstręt wstrzymuje moje pace od kontynuowania prac. Wszystko brzmi dobrze, tylko nie maksymalizacja tego pliku. Udało mi się zrobić szereg bzdur i głupot, byle nie kliknąć. Byle nie robić właśnie tego co trzeba. Jakby coś we mnie się buntowało i fizycznie mnie powstrzymywało. W dodatku ta okropna nerwowość, trudność w zebraniu myśli. Akurat teraz kiedy naprawdę potrzebuję doprowadzić pewne rzeczy do końca. W końcu nadchodzi sesja.

     Mam ochotę płakać. Psycholożka, do której chodzę od kilku tygodni nie rozumie z czym do niej przyszłam. Nie z pracoholizmem. Nie sądzę, żebym mogła na to cierpieć. Przecież nie przepadam za pracowaniem… jak chyba większość. W tej kwestii jestem najzupełniej normalna. Nie poszłam też do niej, bo średnio radzę sobie z faktem, że mój chłopak się jeszcze nie oświadczył a zegar tyka. NIE. Przyszłam do niej, bo coś przeszkadza mi w funkcjonowaniu. Niewidzialne pole siłowe, które wyrasta między mną a rzeczą, którą powinnam robić. Kiedy zamiast stukać pracę semestralną spędzam pół dnia na YT (wbrew wszelkiej logice), to chyba coś jest niezupełnie tak…

     Ale ona ciągle tylko: „Przemęczasz się”. – Niespodzianka, do ku*wy nędzy! Studiuję pie*doloną architekturę! Na tym kierunku mają czas odpoczywać tylko patentowani oszuści, którzy zgniją w piekle.   „Za dużo od siebie wymagasz” – No, może nie? Może nie, skoro innym idzie łatwiej niż mnie. To ja zawsze muszę przebyć dodatkowe kilometry. To zawsze ja musiałam pracować więcej niż inni. „Czemu pani tak uważa? Czy uważa pani siebie za gorszą? A czy myśli pani, że ci ludzie sami to wszystko robią?” – No, jeśli nie, do ku*wy nędzy, to będą robili przez resztę wieczności w piekle. Przez takich jak oni prowadzący podwyższają poprzeczkę. Jeśli studenci mają za dobre stopnie, to znaczy, że poziom za niski. Co za pacany… Niech się smażą.

      Oczywiście względem pani psycholog byłam dyplomatyczna i miła. Usiłowałam wytłumaczyć, a ona swoje. „Ja widzę, że pani nakłada za dużo na siebie. Jest pani człowiekiem, a nie maszyną”. – Do jasnej chole*y…. To ta pie*dolona uczelnia nakłada. Przez tych je*anych oszustów z apartamentami w podziemiu.

     Nic takiego nie powiedziałam. No może dyplomatycznie. Nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia. W tym tygodniu też idę… Tylko nie wiem po co.

https://againstcurrentblog.files.wordpress.com/2017/01/869fa-marazm_falkowska.jpg

038 Wylewanie zimnej herbaty

Wszyscy kojarzymy te sceny z filmów i seriali, w których coś się rozstrzyga. To trochę jakbyśmy patrzyli na akrobatę pod sklepieniem namiotu cyrkowego, dokładnie w momencie gdy wybrzmiewają ostatnie szybkie uderzenia perkusji i przez ułamek sekundy nie wiemy czy skok się uda, ale za jeszcze mniej dowiemy się tego z pewnością. Albo odetchniemy z ulgą, albo westchniemy godząc się z rzeczywistością. I choć nie widziałam jeszcze nieudanego skoku podczas cyrkowego spektaklu, myślę, że mógłby mieć miejsce. W filmach, w dramatycznych scenach doznajemy podobnych uczuć. To jak przekroczenie punktu kulminacyjnego. Czy ona z nim zerwie, czy może jednak nie. Usiłujemy wyczytać to z ostatnich ruchów mimicznych jej twarzy. Emocje idą w górę… a potem… potem trzeba się pogodzić z tym uczuciem współczucia dla zranionego serca głównego bohatera, z którym dotąd się utożsamialiśmy. Tak jak ten widz w cyrku lub przed telewizorem, westchnęłam godząc się z rzeczywistością. Osobą, która najbardziej utrudnia mi życie i funkcjonowanie jestem ja sama.

https://i0.wp.com/images4.fanpop.com/image/polls/771000/771883_1310440952168_full.jpg

Niby nic odkrywczego, prawda? Ale z wszystkim tak jest. Nie do wszystkich dociera jednakowo. Nie wszyscy odkrywają te same rzeczy w tym samym momencie swojego życia. Zrozumiałam, że nieustannie karzę samą siebie za najnormalniejsze, ludzkie rzeczy. Wprowadzam zasady, które niczemu nie służą, tylko w jakimś małym procencie stopniowo obniżają moje samopoczucie. Od lat pracuję nad poniżaniem samej siebie w swoich oczach. Jestem swoim najgorszym krytykiem. Nie mam litości. Nie słucham wymówek. Zmuszam się do rzeczy, które nie mają sensu. Pozwalam uczuciom sobą manipulować, a potem łoję siebie zdrowo. Negatywnym myśleniem ściągam siebie samą w dół. Blokuję sobie drogę. Spycham siebie samą z ubitej, sprawdzonej ścieżki. Pomiatam sobą. Nie szanuję samej siebie, a oczekuję tego od innych.

Zdziwieni? Ja też. Przecież byłam pewna, że szanuję samą siebie. Wyszło jednak na jaw, że nie tylko nieustannie wmawiam sobie, że nie jestem ważna, na coś nie zasługuję i że jestem gorsza od innych. Ja dodatkowo nie szanuję swojego zdrowia. Nie wysypiam się, wyciskam z siebie siódme poty zamiast się odpowiednio zorganizować. Nie jem regularnie, dopuszczam do uczucia głodu i jem byle co. Cokolwiek znajdę, bo rodzice nie potrafią porządnie zrobić zakupów. Nikt w tym domu nie pilnuje, żeby był obiad. Jedna rzecz, której nigdy nie brakuje to żarcie dla kotów xD Ale odbiegam od tematu…

https://i0.wp.com/simonscat.theofficialwebshop.com/media/catalog/product/cache/1/image/9df78eab33525d08d6e5fb8d27136e95/l/a/laptop_decal_1_feed_me.jpg

Chodzi o to, że nadszedł ten czas. Czas by poderwać się z miejsca i powiedzieć ‚wystarczy’. A nawet krzyknąć. Czas zainstalować zdrowy egoizm, traktować siebie lepiej i się nie poddawać. Czas unieść dumnie głowę. Powiedzieć od czasu do czasu ‚nie’. Odmówić wyświadczenia komuś przysługi – zwłaszcza, że wszyscy mnie i tak wykorzystują w ten sposób do cna. Mogliby sami to wszystko zrobić, ale łatwiej się wyręczyć. Nie, kochani. Już nie. Sami sobie radźcie. Ja będę tylko na najbardziej podbramkowe sytuacje. Bez serca nie jestem i nigdy nie będę. Zaczynam po prostu projekt ‚szacunek do samej siebie’. Wy też weźcie w nim udział.

Znalezione obrazy dla zapytania I'm leaving

Przejmuję kontrolę. Czuję, że teraz będzie tylko coraz lepiej. Czadowo!