029 Ustawa aborcyjna?

Znaleziony obraz

Długo zastanawiałam się, czy w ogóle poruszać ten temat. Przecież jest taki kontrowersyjny i w ogóle. No, ale tematem kontrowersyjnym nazywa się również kwestię obrzezania. A przecież oba te tematy różnią się w sposób bardzo zasadniczy. Jeden z nich to sprawa życia i śmierci, a drugi standardowej operacji wykonywanej w takich krajach jak USA czy Szwajcaria.

Poza tym kwestia obrzezania wydaje mi się łatwa do rozwiązania. Nie jestem Żydówką, w mojej rodzinie nie ma Żydów –> ergo: nie obrzezałabym swojego syna.

Proste.

A w Szwajcarii, wyobraźcie sobie, trzeba składać specjalny papier który mówi, że NIE wyrażam zgody na obrzezanie mojego dziecka. Czy to nie bareizm? Przecież powinno być odwrotnie. Powinno składać się podanie o taki zabieg.

A w ogóle to po co odcinać coś nowemu, zdrowemu życiu? Bóg stworzył nas w ten sposób. Wszystko w organizmie za coś odpowiada i do czegoś jest potrzebne. Podobno jak zoperujesz jajniki, to masz potem problemy z tarczycą. Podobno. Po kiego grzyba wycinać jeśli nie ma żadnego zagrożenia? Napletek to nie wyrostek robaczkowy, nie?

/Abstrahując od kwestii obrzezania małych chłopców… Nie byłabym w stanie być z obrzezanym facetem. Normalnie nie mogłabym. Uwierzycie, że są kobiety, które otwarcie mówią, że męski penis jest obrzydliwy jeśli nie dokonano obrzezania? OCB? OCB?!/

Moja przyjaciółka, z którą mogę pogadać o wszystkim spojrzała na mnie zdziwiona. ‚O czym ty mówisz?’ – zapytała. – ‚Przecież tyle się wrzeszczy o prawach człowieka i o prawie do decydowania o sobie i o swoim ciele. Te feministki od siedmiu boleści twierdzą, że mają prawo decydować, czy chcą zatrzymać już poczęte dziecko. Chcą decydować o sobie. Nie lepiej zostawić tą decyzję osobie, którą to najbardziej dotyczy? Dorośnie i uzna, że chce być obrzezany? Jego sprawa. Poza tym czy to nie jest jakieś inwazyjne? To na pewno zabieg a nie operacja?’

Zamilkłam. Nie byłam pewna co odpowiedzieć. W mojej głowie pojawił się tylko argument, który przedstawiają rodzice rocznego dziecka, któremu przekuli uszy. „Trzeba to zrobić jak dziecko jest jeszcze bardzo małe i potem nie będzie tego bólu pamiętać„. Moi rodzice nie przekuli mi uszu jak byłam dzieckiem. Pozwolili na to jak ich poprosiłam w wieku szesnastu lat. Uznali to za moją decyzję i od czasu do czasu dostaję od nich naprawdę ładne kolczyki na różne okazje.

Wzruszyłam tylko ramionami.

‚W sumie to logiczne.’ – przyznałam. – ‚Słyszałam jak ktoś się oburzał, że go we wczesnym dzieciństwie ochrzczono, a przecież to powinna być jego decyzja. Wolałby, żeby rodzice poczekali aż on sam będzie mógł o tym decydować. Bo teraz się okazuje, że on Kościołem gardzi i uważa  za obrzydliwość.’

‚A widzisz’ – pokiwała głową przyjaciółka. – ‚Lewacy nie wiedzą czego chcą. Gubią się w swoich sloganach i wrzaskach. Nie widzą rzeczy, które się wykluczają. I rażącego braku logiki. To pieprzeni hipokryci!’.

Jej słowa wydawały mi się co najmniej mocne. Chyba wyglądałam na zagubioną, bo znowu podjęła wątek.

‚Skoro nie chcą być chrzczeni wbrew własnej woli jako bobasy, to czemu nie zaczekać aż dziecko się urodzi i dorośnie, żeby je zapytać czy chce żyć, czy umrzeć. Aborcja przecież też jest dokonywana zanim dziecko jest w stanie o czymkolwiek decydować.’

Znaleziony obraz

Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Po głowie kołatał mi się tylko niemrawy argument dotyczący chrzcin. Dzieci chrzci się wcześnie, bo wierzy się w to, że chrzest zmywa grzech pierworodny i jeżeli dziecko umrze bardzo wcześnie (dawniej było od groma chorób dziecięcych które zabijały te nieboraki) to powinno mieć szansę trafić do Nieba. Z biegiem czasu stało się to po prostu tradycją. To jest sakrament. Przecież nikt by nie powiedział teraz, że dziecko, które nie miało szansy jeszcze zgrzeszyć w żaden sposób mogłoby nie pójść do Nieba. Prawda? Co jeśli ktoś trzyma się wersji z grzechem pierworodnym, a przecież przed narodzeniem nie ma szansy na ochrzczenie dziecka…

Westchnęłam ciężko.

‚Jedno wiem’ – odezwałam się po krótkim czasie. – ‚Od chwili zapłodnienia komórki jajowej, to już dziecko. To już człowiek. Człowiek ma prawo do życia. Przerywanie życia jest z definicji zabójstwem. Widziałaś to wideo o tym jak przebiega aborcja? A widziałaś zdjęcia? Przecież to zwykłe, brutalne morderstwo.’

‚Ja ci powiem więcej’ – moja przyjaciółka uniosła palec wskazujący w geście „uwaga!” – ‚W Polsce nie prześladuje się kobiet. Nie dyskryminuje. Baba może wszystko, a nawet czasem na więcej władzy od faceta. U mnie w domu panuje jakiś matriarchat. W katolickiej z konstytucji Polsce prześladuje się katolików za ich wierzenia religijne. Atakuje się kościół za jego zasady. Ludzi za to w co wierzą. A islamistów nie wolno ruszyć bo od razu że nietolerancja i w ogóle masakra. Islamiści nawołują do siłowego „nawracania”. Islam pozwala zabijać. Kobiety są traktowane gorzej niż zwierzęta. Nie mają żadnych praw. Są własnością mężczyzn. I powiedz mi proszę, czemu ludzie buntują się przeciwko chrześcijaństwu które nakazuje miłować każdego człowieka. Nawet, a zwłaszcza, grzesznika. Mówi o miłości i wybaczaniu. Promuje pokój, sprzeciwia się agresji i wzywa do opieki nad życiem ludzkim i rodziną. Normalnie puchate chmurki, jednorożce i tęcze (te z prawidłową ilością kolorów).’

‚Powiesz tak komuś, to ci wyciągnie i wytknie krucjaty’.

‚Krucjat nie ma od dawna. Ekstrema nigdy nie są dobre. Teraz się je potępia. Katolicyzm nigdy nie był lepiej zinterpretowany niż dzisiaj. Poza tym krucjaty były raczej mało związane z wiarą. To drudzy i któryś tam z kolei synowie, którzy nie dziedziczyli i byli bez ziemi szli sobie coś zdobyć. Faceci. Pfff… A polowania na czarownice? Przecież w Afryce jak chcą jakieś ziemie dla siebie albo baba pyskata (zbyt inteligentna), to ją oskarżają o czary. Wypędzają i zagarniają ziemie jej rodziny. Bo tak.’

Pokiwałam głową na znak że rozumiem. Kurczę, to o co w ogóle chodzi z protestem przeciwko projektowi obywatelskiemu, który muszą przegłosować. O prawo do aborcji dziecka upośledzonego? O prawo do aborcji owocu gwałtu? O prawo do aborcji w razie zagrożenia życia matki? (I dlaczego poszczególni posłowie są napiętnowani za swoją wiarę? Czemu mieliby nie głosować zgodnie ze swoim sumieniem? Dlaczego się ich za to krytykuje?).

Znaleziony obraz

‚Nie potrafię ci powiedzieć jak uważam, żeby było w sprawie dziecka upośledzonego’ – odparła. – ‚Po mojemu to też człowiek i ma prawo do życia. Owoc gwałtu może być wydany do adopcji. Teraz mnóstwo par nie może mieć dzieci. Po co zabijać? A to trzecie… cholerka… no nie wiem co z tym trzecim. A w ogóle co mówi ta ustawa dokładnie?’

Właśnie: ktoś z Was czytał ustawę? Wie dokładnie o co chodzi? Większość ludzi pewnie obejrzała tendencyjny filmik portalu TVN24… Nazywający chorą aktywistkę głosem polskich kobiet…. Pozdro 600. Niech sobie obejrzą filmik z wywiadem z nią. Ja bym tam nie chciała, żeby to babsko mnie reprezentowało albo za mnie mówiło.

Zbijcie mnie, ale jestem za ochroną życia od momentu poczęcia. Przerwanie życia to z definicji zabójstwo. Jestem katoliczką. W to wierzę. Czy ktoś ośmieli się atakować mnie za moje wierzenia religijne?

I wreszcie czy moje katolickie wierzenia religijne są gorsze od muzułmańskich?

Anybody?

/Nie poruszyłyśmy tematu kar za przerwanie ciąży. W ogóle w tamtej chwili nie byłam świadoma tej części inicjatywy obywatelskiej czy też przyczynku do ustawy aborcyjnej. Podobno za nieumyślne spowodowanie przerwania ciąży są 3 lata więzienia. I że dotyczy to głównie innych osób: kogoś kto pobije ciężarną kobietę albo spowoduje wypadek samochodowy, w wyniku którego kobieta poroni. Jeśli sama spowoduje ten wypadek, pewnie dostanie zawiasy. Nie mam pojęcia. Kościół nie jest za karaniem kobiet za nieumyślne poronienie. Ale dlaczego miałoby to obchodzić media?..

Ogarnął mnie pusty śmiech, kiedy ktoś powiedział, że kościół nie powinien mieszać się do świeckich spraw. W państwie świeckim. Pozdro 500. Przecież Polska to kraj Katolicki. To stoi w konstytucji. KODowcy tego nie wiedzą? Przecież bronią tej konstytucji jak lwy (pomińmy fakt, że jest przestarzała i post-komunistyczna xD)/

 

 

Na koniec taki kwiatek: Petru oznajmił, że jest za przerwaniem życia między dwunastym a dwudziestym miesiącem ciąży. MIESIĄCEM. Moja mama powiedziała telewizorowi, że proponuje przerwanie ciąży po dziewięciu miesiącach. Najlepiej naturalnym porodem, bo to najlepsze i najzdrowsze zarówno dla matki jak i dziecka. 😛

027 Naiwność serca

https://i0.wp.com/zns.india.com/upload//2013/3/7/mother501.jpg

Jestem naiwna.

Nieraz przejechałam się na swojej naiwnościhttps://againstcurrentblog.files.wordpress.com/2016/08/1c846-of-course-im-a-good-mother.jpg. Jak jakiś głupek, co nie uczy się na przykładach z życia i błędach, ciągle daję ludziom kolejne szanse. Zwłaszcza mojej matce. Można to chyba zrozumieć – bardzo bym chciała, żeby okazało się, że mnie kocha. Żeby okazało się, że zrozumiała jakie powinny być między nami relacje. Albo, że musi coś w sobie zmienić, żeby nie stracić mnie na zawsze. Żeby zrozumiała swoje błędy.

Kto wie, może i bez olśnienia i postanowienia poprawy, nadal będzie w moim życiu po wyjeździe do Szwajcarii. Przecież ja w końcu jestem bardzo naiwna. Daję jej tą nieskończoną ilość szans.

Kiedy wychodzę ze swojego pokoju do pokoju dziennego i moja mama nie karze mi od razu zrobić czegoś w kuchni – budzi się nadzieja. Kiedy do tego wykazuje zainteresowanie tym co u mnie bez woli skrytykowania mnie – serce mi szybciej bije. Kiedy pozwala mi obejrzeć z sobą jakiś film bez męczenia mnie o moje sprawy uczelniane – nie posiadam się z radości. Kiedy do tego wszystkiego żartuje sobie ze mną swobodnie nie demonstrując swojego męczeńskiego codziennego ‚ja’ – już mnie ma.

Jestem kupiona – przekupiona – I’m her bitch.

I wszystko dlatego, że bardzo bym chciała, żeby to nie był tylko jakiś tam przebłysk raz na bardzo długi czas. Wyżej wymienione zachowania po prostu dają nadzieję na to, że coś się zmieniło. Że nie będę się musiała przed nią nieustannie chować. Że może znajdziemy wspólny język.

Że wreszcie traktuje mnie jako odrębny i niezależny byt, który ma trochę oleju w głowie i może o sobie decydować.

Ale nie.

To moment, w którym akurat miała lepszy humor. Na chwilę przestała przydzielać mi nagrody afektu za zaakceptowane przez nią moje osiągnięcia.

Wszystko znowu się rozpada na milion kawałków. Moja wiara w nią. Moja wiara w siebie. I moja nadzieja na posiadanie dobrych relacji z własną matką. Powinnam w końcu przestać się oszukiwać i spojrzeć prawdzie w oczy. Po niezliczonej ilości kłótni i rozmów, ona nigdy nic w swoim zachowaniu nie zmieniła. Zawsze będzie wiedzieć lepiej, tępić mnie, wydzielać mini-nagrody i ostro karać. Napominać, okazywać brak zaufania i szacunku. Traktować jak recydywistkę, która w każdej chwili może zrobić najgorszą możliwą rzecz w danym momencie. Powtarzać, że jestem nikim.

 

Mamo, to już nie te czasy. Mam 25 lat. Nie możesz na mnie krzyczeć, bo nie odżywiam się tak jakbyś chciała. Nie możesz na mnie krzyczeć, bo dwa dni pod rząd popołudniem napiłam się lampkę wina.

Co ci do tego? Czy kiedykolwiek widziałaś mnie pijaną? Dwa dni pod rząd – co to – alkoholik alert? To już nie okres w moim życiu, kiedy matka może nim sterować. To już nie jest okres w moim życiu, w którym nie wiem wystarczająco, żeby podejmować dobre decyzje.

Zastanawiam się czasem, czy uważasz mnie za taką okropną. Czy jestem gorsza od tych moich koleżanek, które przed dwudziestką wpadły i teraz same wychowują dzieci? Czy jestem gorsza od tych które brały/biorą narkotyki? Czy jestem gorsza od tych co palą? Czy naprawdę jestem taka zła, jaką mnie malujesz? Czy podejmuję tak złe decyzje? Przecież nie palę. Nie łajdaczę się. Nie chlam. Nie biorę. Nie szlajam nocami po mieście. Nie oszukuję na studiach. Nie krzywdzę ludzi wokół siebie.

Czasami kłamię.

Ty mnie tego nauczyłaś. Nauczyłam się kłamać już w dzieciństwie, żeby uniknąć okropnych i niewspółmiernych kar do moich czynów. Kar od ciebie. Żeby uniknąć twojego krzyku. Twojego obrażania się. Twojego obrażania mnie na wszelkie sposoby. Żebyś nie była na mnie zła. Żebyśmy nie kłóciły się non stop. Żebyś była miła i dowcipna, kiedy jesteśmy razem. Żebyś się uśmiechała. Żebyś się ze mną śmiała. Żebyś mnie przytulała.

Żebyś mnie kochała.

 

A to wszystko na nic.

Na nic.

I powinnam to wreszcie zrozumieć.

 

Wiele jest powodów dla których cieszę się, że za półtorej roku wyjeżdżam na stałe za granicę. Szkoda, że jeden z nich jest tak niewłaściwy i smutny.

025 Sabotaż

Have you met Ted?

Znacie TED’a?

Nie, nie chodzi o Ted’a z „Jak Poznałem Waszą Matkę„, choć strasznie by pasował.

[PLAY –> DYMEK W PRAWYM, DOLNYM ROGU –> WYBIERZ JĘZYK NAPISÓW]

Ten oto Larry Smith tłumaczy nam – biednym robaczkom – czemu zawiedziemy. Czemu nie odniesiemy sukcesu. Czemu nie będziemy mieć ani dobrej ani świetnej kariery.

Na szczęście istnieje słowo ‚unless’.

Nie wiem tylko, czy to słowo może w czymkolwiek pomóc.

Niesamowicie trudno jest wziąć genialną radę – ultimate advise i podążyć za nią. Powiedzieć: Tak, zrobię to. I osiągnę sukces.

Każdy z nas kiedyś podłożył sobie samemu nogę. Nie wziął do siebie wspaniałej rady i nie zbudował wokół niej czegoś niesamowitego. Każdy z nas zrezygnował kiedyś z wykorzystania swojego pełnego potencjału.

Dlaczego?

Ze strachu.

I ja teraz walczę ze strachem.

Życzcie mi szczęścia.

Módlcie się za mnie.

 

Pozdrawiam.

024 Life Update

Mam wrażenie, że nie jestem już tą samą osobą. Że coś się zmieniło, a nawet dużo tych ‚cosiów’. Ostatnie pół roku było jak intensywny kurs przygotowawczy do oswojenia brutalnej rzeczywistości. Stresy, załamania, próby radzenia sobie, olśnienia, zrozumienia, ataki paniki, galopująca furia, spokój przed burzą, spokój po burzy, burze, syzyfowa praca, mniejsze i większe sukcesy i porażki.

It’s like world around me shifted.

Jakby w miejscu północy stopniowo pojawiał się zachód, a stopy zwisały z łóżka w kierunku wschodu. Planety zmieniły położenie, Ziemia oddaliła się od Słońca, a potem mocno je przytuliła.

Nie wiem. Nie potrafię tego opisać.

Wiele zrozumiałam i się nauczyłam. Mój sposób rozumowania się nieco zmienił. Uwolniłam się od niektórych, doskwierających mi obciążników. Nabrałam powietrza w płuca i odetchnęłam westchnięciem pozostawiającym po sobie spokój.

Wiem, że moi starzy nie są idealni.

Wiem, że mimo wszystko ich kocham, choć wolałabym z daleka.

Wiem, że w życie nie polega na skreślaniu z listy rzeczy do zrobienia.

Wiem, że sukces może być różnie rozumiany.

Wiem, że najważniejsze jest jak ja rozumiem rzeczy i że mój mężczyzna rozumie to, albo usilnie zrozumieć próbuje.

Wiem, że inni ludzie są poza moją kontrolą i nic z tym nie zrobię.

Wiem, że nie mogę obwiniać się o coś, na co nie mam wpływu.

Czy niedługo znowu wpadnę w panikę, spiralę stresu, wrażenie beznadziei i nerwobóle? Pewnie tak. Czy wszystko co wiem, albo ‚wydaje mi się, że wiem’ pomoże mi choć trochę? Mam nadzieję. Czy znikną kiedyś te powody złego samopoczucia i rozpaczy? Oczywiście, że tak. Czy jestem wystarczająco cierpliwa, żeby tego doczekać?

Mam nadzieję.

Mam nadzieję.

018 Nie tylko człowiek

Trzydzieści pięć lat temu pewien młody człowiek postanowił, że nie zostanie elektrykiem jak jego ojciec. Postanowił zamiast tego, że pójdzie na studia architektoniczne. Niestety nie dostał się za pierwszym razem i poszedł na dwa lata do wojska. Nie palił, więc przydziałowe papierosy wymieniał na konserwy. Rysował najlepiej z wszystkich tam, więc ‚ozdabiał’ chusty dla tych co odkroili już wszystkie kawałki centymetra z dniami do końca służby. Po tym jak sam wyszedł z wojska, jego matka prawie go nie poznała. Jej zawsze chudy jak przecinek syn, nabrał ciała w wojsku. Podobno to po części przez ilość chleba i spożywanie czegoś, co nazywano mięsem, bo przez chwilę obok niego leżało. Naturalnie zaraz znowu zrobił się upiornie chudy.

Nic się przez te dwa lata jednak nie zmieniło. Jakkolwiek mógł być zdemotywowany albo niezadowolony, że nie udało się za pierwszym razem, nie podał się. Prawdopodobnie nie dostanie się wtedy na architekturę wydawało się mu dramatem niemal nie do przeżycia. A jednak przeżył i poszedł na wymarzone studia. Pomińmy fakt, że same studia architektoniczne to często katorga. Zwłaszcza jeśli jest się człowiekiem uczciwym.

Z koła naukowego studenci jeździli grupą na różne wycieczki. Także szlakiem bunkrów. Na jednej z takich wycieczek jakoś w 1985 poznał pewną dziewczynę. Pięknie ubraną (rodzice byli krawcami), z grubymi warkoczami do tyłka. Cokolwiek w niej wtedy zobaczył i jakiekolwiek środki powziął, w 1987, 1 czerwca poprosił ją o rękę. Rok później, tego samego dnia byli już małżeństwem. Trzy lata potem urodziła się im córeczka.

Nie odziedziczyła po nim niebieskich oczu, ale przez wiele lat była najchudsza, gdziekolwiek poszła. Cokolwiek się działo, jak bardzo jej mama nie byłaby nerwowa, zawsze był tata. A tata był skałą. Niezmienny, solidny i milczący jak skała. Sumienny, dbający o detale. Cierpliwy i odpowiedzialny.

Kiedy miała kilka lat i ledwo zaczynała szkołę, rodzice od czasu do czasu mieli wieczorami gości. Wtedy położona uprzednio do łóżka dziewczynka wygrzebywała się z niego i szła za odgłosami rozmów. Wchodziła do pomieszczenia i za niewielką cenę bycia przedstawioną zebranym/ przywitania się, wspinała się tacie na kolana. Wtulona w jego pierś zasypiała żeby czasami obudzić się na kilka sekund i zauważyć że jest niesiona do łóżka. Dopóki jeszcze nie była za duża, robiła to prawie za każdym razem. I za każdym razem czuła się bezpiecznie jak nigdzie indziej. Nie mogła wiedzieć, że częściowo robiła to przez przyzwyczajenie. Kiedy była bobasem, zasypiała na piersi taty, słuchając bicia jego serca.

Przez całą podstawówkę tata budził córkę i jej siostry, robił im śniadanie, pakował drugie śniadanie do plecaka i zawoził rano do szkoły. Czasami gdy najstarsza otwierała kanapkę by sprawdzić z czym jest znajdowała uśmiechniętą buźkę zrobioną ketchupem albo połową krążka cebuli i plasterkami ogórków. Było to miłe, ale przeważnie wolała słodkości ze sklepiku niż śniadanie z domu. Raz nawet rodzice odkryli kolekcję kanapek i jogurtów w szufladzie jej biurka.

Nie zdawała sobie sprawy z tego, że przez większość życia mało czasu spędzała w autobusie. Zawsze był samochód taty. Czy jechało się na balet, na gimnastykę, na dodatkowe zajęcia.

Dziecko dorosło i zdecydowało, że ścisłowcem nie jest i nigdy nie będzie. Wybrało się na profil humanistyczny w liceum i na studia dziennikarskie. Nadal co rano tata wstawał rano, budził wszystkie dzieci, żeby przed pracą zawieść je do szkół. Pewnego dnia znowu zaczął robić drugie śniadanie dla najstarszej córki, która zawsze wybiegała bez tego pierwszego i pędziła na autobus. Pewnego dnia, gdy wszystko zdawało się beznadziejne, szare i męczące, głodna wyjęła kanapkę z folii. Odruchowo ją otworzyła. Ze starannie ułożonej szynki, patrzyły na nią dwa ketchupowe oczka i ketchupowy uśmiech.

Może tata niewiele mówił, może zajmował się dziećmi po cichu, może nie powtarzał codziennie co do nich czuje. Ale ten jeden uśmiech z ketchupu mówił więcej niż wszystkie słowa kiedykolwiek mogłyby powiedzieć. I poprawiły humor dziecku, które od kilku lat miało na pieńku z rodzicielką. Chyba wtedy przestała myśleć „rodzice”, tylko „mama i Tata”. Tata – człowiek który bez narzekania zawiezie, odbierze, zrobi zakupy za mamę, pójdzie do pracy za mamę, będzie harował jak wół (częściowo za mamę).

Minęło pięć lat. Dziewczynka w tym czasie poszła w ślady rodziców. I kiedy w trakcie sesji prawie nie spała, zawsze mogła liczyć na to, że rano usłyszy pukanie do drzwi i zobaczy te niebieskie oczy, posiwiałą czuprynę i uśmiech jedynej osoby, która nigdy jej źle nie potraktowała i nigdy tego nie zrobi. Która w stoickim milczeniu wspierała na wszelkie znane sobie sposoby. Bez większej filozofii, wiedzy, planów i udziwnień. Po prostu, od serca i z miłością.

Teraz ma ponad pięćdziesiąt lat, a tak naprawdę od dwudziestu-pięciu lat nic się nie zmieniło. Nie tylko jest jak opoka, ale również jak woda, która systematycznie, przez lata drąży skałę.  Dziewczynka ma tylko nadzieję, na kolejne pięćdziesiąt lat. A gdyby się dało, to nawet na wieczność.

Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. To jednak zawsze był i jest jedyny człowiek, który dla tej córeczki tatusia jest najlepszym spośród tylko ludzi.

blog_iv_5056744_7844801_tr_dlon-malego-dziecka-obejmuje-palec-rodzica

Zapisz

017 Bad coach

Wszyscy mieliśmy, możliwe że mamy i mieć będziemy trenera. Na każdym etapie życia. Brzmi jak bardzo głęboki cytat z zalegającej na półkach jednej sieciowej księgarni książki o samodoskonaleniu? Albo poznaniu swojego prawdziwego ja? Tym razem to nie to, tylko telewizja śniadaniowa.

Jakiś wariat ustalił, że gdy wciskamy jedynkę, na ekranie zamiast telewizyjnej jedynki włącza nam się zakodowany TVN. Normalnie nie oglądam telewizji śniadaniowej, a tym bardziej czegoś takiego jak TVN (w ogóle nie bardzo mam czas na oglądanie telewizji). Tego randka zrobiłam ambitny omlet i zjadłam z oliwkami i avocado. W tym celu usiadłam przy stoliku, przed telewizorem i od niechcenia włączyłam TV. Przełączyłabym program, ale było coś o reprezentacji Polski (chyba koszykówka) i ogólnie o trenerach.

Przeżuwając jajko i avocado z sokiem cytrynowym usłyszałam te oto słowa, które teraz sparafrazuję: Na każdym etapie życia człowiek ma trenera. Jako dziecko rodziców, w szkole rodziców i nauczycieli.

Ktoś mówi nam co robić, zagrzewa do walki dba o naszą kondycję fizyczną i psychiczną – to samo w sobie nie było jakieś odkrywcze, choć nigdy nie porównywałam swoich rodziców do trenerów. I zaraz potem telewizja mnie uświadomiła, dlaczego. Bo musiałabym przyznać, że jako trenerom to niewiele im wyszło i w ogóle przez większość ostatnich dwudziestu pięciu lat nie mieli pojęcia co robią. A już na pewno nie widzieli siebie samych jako trenerów.

Do niedawna usprawiedliwiałam swoje odczucia względem rodziców na przeróżne sposoby.

  • Na pewno strasznie ich oceniam, bo po prostu nie mogę znieść ich wyższości nade mną. – to wytłumaczenie nie trzymało się kupy.
  • No, to może po prostu oceniam ich, prze pryzmat tego kim chcę w przyszłości być. Czy kimś takim jak oni, a może odwrotnie.
  • Albo, że to z pewnością jest jak w Tangu Mrożka. Dziecko musi i zawsze buntuje się przeciwko rodzicom. Czegokolwiek by sobą nie prezentowali.
  • Wykoncypowałam, że może to po prostu natura i ewolucja – oceniam srogo, żeby uczyć się na ich błędach i samemu być lepszym człowiekiem.
  • Lub po prostu nie mogę ich zrozumieć i prawidłowo ocenić, bo jeszcze nie jestem mężatką i nie posiadam własnych dzieci. Jak będę je miała, to na pewno mnie olśni. Wszystko wpadnie na swoje miejsce i będzie jasne.

Żadne z tych wytłumaczeń mnie nie satysfakcjonowało. Zastanawiałam się, czy to dlatego, że nie sposób sprawdzić na pewno, która z teorii jest prawdziwa? A może dlatego, że zawsze istnieje cień wątpliwości. Jakiekolwiek moje osobiste przekonanie by nie było.

Zakodowana telewizja mi to wyjaśniła w pewien sposób i to, o dziwo, niegłupi.

Jeśli rodzic ma być rzeczywiście pewnym rodzajem trenera. Albo chociaż osobą, która ma wskazywać niedoświadczonemu, młodemu człowiekowi drogę; jeśli to dziecko ma za nim podążać, to potrzebne jest kilka rzeczy:

  • Wzajemne zaufanie,
  • Wzajemny szacunek,
  • Trener/rodzic musi dawać przykład (i to dobry),
  • Cierpliwość,
  • Dobra wola,
  • Pewne granice nie mogą być przekroczone.

Pewnie jest tego więcej, ale te wydają mi się na razie najważniejsze no i te właśnie przyszły mi do głowy.

  • Nie wyobrażam sobie robienia czegoś czego chce ode mnie osoba, której w ogóle nie ufam. A już na pewno nie posłucham, kiedy powie skacz, a jak na mój gust jest za wysoko.
  • Szanuje się kogoś, kto na to zasługuje, a nie tego żąda. Wykrzykiwanie „Masz mnie szanować, bo jestem twoją matką” po pewnym czasie nie jest już nawet argumentem o romantycznym i uczuciowym zabarwieniu, tylko pustymi słowami nawołującymi do zwrócenia uwagę na wspólną krew.
  • Nie można mieć wszędzie bałaganu (zwłaszcza w swojej sypialni) i wrzeszczeć na dziecko, bo ma chaos w swoim pokoju. Tak jak nie można wkładać tysiąca użytych przez siebie naczyń i sztućców do zlewu (jakby miały się w nim magicznie same umyć), a potem wrzeszczeć na potomka, gdy robi to co rodzic. To po prostu nie trzyma się kupy. Człowiek uczy się również przez powtarzanie czynności. W wielu przypadkach „Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie” po prostu nie działa. Albo ultimate one: wrzeszczenie na gimnazjalistę że pali, a samemu z współmałżonkiem robić konkurencję kominom fabrycznym.
  • Cierpliwość.. to chyba nie wymaga wyjaśnień.
  • Dobra wola – jest o wiele łatwiej słuchać rodzica, kiedy nie masz wrażenia, że każe ci coś w zrobić w ten, a nie inny sposób bo jemu tak będzie wygodniej. A tobie… No, przecież dzieci i ryby głosu nie mają.
  • Powinny istnieć logiczne i nieprzekraczalne granice. Na przykład prywatności. Albo moment, w którym rodzic zamiast narzucać ci swój pogląd (jakkolwiek prawdziwy), po prostu dyplomatycznie milczy. Decyzje. Pewne decyzje należą tylko i wyłącznie do tego dziecka. Zwłaszcza że na przykład już od dłuższego czasu jest pełnoletnie.

Na wierzchołku tej monstrualnej góry lodowej (o której najprawdopodobniej nikt sobie nie poczyta), jest jeszcze jedna rzecz. Dotyczy szacunku. Kogo bardziej byś szanował: człowieka, który pokonując niezliczone ilości przeciwności losu; który dostał wielokrotnie obuchem w łeb od życia – kogoś kto po tym wszystkim podnosi się i idzie dalej. Czy ktoś, kto czegoś tam dokonał, ale w sumie był tak zgnębiony, tak niesprawiedliwie potraktowany przez los, że postanowił usiąść. Przecież nie będzie świrował. Widać, kiedy coś wygląda na aż tak trudne, że branie się za to nie jest warte zachodu.

Kogo byście wybrali? Kogoś kto walczy, czy kogoś kto się już poddał. Kogoś, kto cały czas się rozwija i usiłuje być lepszym sobą; czy kogoś kto stwierdził, że tyle wystarczy.

Może i ta notka jest długa. Może brzmi jak wylewanie żalu na kogoś. Może pomyślicie sobie, że istotnie nie mam prawda osądzać swoich rodziców. A może nikt tego i tak nie przeczyta?

Tak czy inaczej ja nadal będę próbowała ich zrozumieć. Tylko za dwa lata będę to robiła z bezpiecznej odległości. I kto wie? Może te szesnaście godzin autem uzdrowi nasze relacje? No, bo jestem jednym z tych ludzi, którzy mają nadzieję, że się uda, choćby nie wiem co. Potrafię mieć nadzieję nawet tuż po ataku paniki i zaniku motywacji. Jak bańka-wstańka. I mam cichą nadzieję, że mi się to jeszcze wielokrotnie w życiu przyda.

Pozdrawiam wytrwałych, którzy dobrnęli do końca 😉

Tych, którzy się nie poddają.

015 Życiowy Rollercoaster

on the road again
just can’t wait to get on the road again

rollercoaster

Jest lepiej. A byłoby jeszcze lepiej, gdybym nie wiedziała, że to tylko na chwilę. Jak dziecko, któremu proponuje się lody albo słodycze po stłuczeniu kolana, mówię „OK” i patrzę na oferującego szeroko otwartymi oczami, z kropelkami łez na rzęsach, które przypominają rosę na listkach traw. Rękawem wycieram kamiennie niewzruszone, marmurowe policzki, a na mojej twarzy nie ma już żadnego śladu po wykrzywieniu spazmatycznym płaczem.

Dostałam piętkę z ćwiczeń i czwórkę z egzaminu. Motywacja wsadziła stopę przez uchyloną furtkę i zamiast pięćdziesięciu centymetrów jest teraz pięćdziesiąt trzy. Jeszcze nie wystarczająca szerokość na przepchnięcie zadka, ale nic nie jest niemożliwe, prawda?

Kolejny egzamin pojutrze. Jutro zacznę się znowu denerwować. Kolejny atak paniki, serce siniaczące się o żebra, usiłujące umknąć gardłem.

„from a distance, the world looks blue and green
and the snow capped mountains white
from a distance, the ocean meets the stream
and the eagle takes to flight”

Pewnie jakoś przetrwam tą sesję. Może i zostanie coś na kampanię wrześniową. Przemęczenie robi ze mną co chce. Nie trafiają do mnie logiczne argumenty. Nie mogę się nad niczym sensownie zastanowić. Dopadają mnie ataki paniki, z których nie potrafię się wyrwać. Nic do mnie nie trafia, dopóki nie nadejdzie taka chwila jak ta. Kiedy coś się udaje i daje nadzieję na to, że przetrwam. Tylko jak uniknąć tego emocjonalnego rollercoastera?

roller-coaster

Więc dzisiaj czerwone wino i…

„life is a highway and i’m gonna ride it
every day’s a winding road yeah
my rollercoaster’s got the biggest ups and downs
as long as it keeps goin’ round it’s unbelievable”

013 Powód wszelakich problemów

Powodem większości ludzkich problemów jest nieprawidłowe sprawowanie opieki nad własnymi zasobami. To znaczy nad tą jedyną rzeczą, która zawsze jest nasza. Którą plemiona od wieków przystrajają, bo to jedyna rzecz która naprawdę do nich należy i której nie mogą gdzieś zostawić przenosząc się z miejsca na miejsce całą grupą – to ludzkie ciało. To ich ciało. Człowiek, czy w to wierzy czy nie wierzy, otrzymał od Tego Tam Na Górze ciało. I nie zajmuje się nim odpowiednio.

Miałby jeszcze wymówkę, gdyby wokół panowała wojna, która niesie ze sobą brud, smród, trupy, wszy, pchły, głód, brak wody bieżącej i pitnej. Brak leków, ogromne ilości stresu i obrazy zdarzeń, których nie da się ‚od-widzieć’. Gdzieś na świecie ludzie tak mają. Jak nie konflikt z Rosją, to wojny międzyplemienne w Afryce albo okrutny reżim w państwie.

Jaką wymówkę masz Ty?

Naukowcy dowodzą, dietetycy radzą. Powstają najbardziej łopatologiczne programy telewizyjne na temat produktów żywieniowych. Jak chociażby „Wiem co jem, wiem co kupuję”, czy jak się to tam nazywa. Są sklepy bio, ze zdrową żywnością. W Ameryce farmy bez chemikaliów itp. Istnieją lekarstwa na dolegliwości, suplementy. Od mileniów stosuje się z powodzeniem zioła. W Chinach powstawały całe (działające!) filozofie lifestylowo-żywieniowe. Wystarczy przeczytać książkę ‚Tao Żywienia’. Powstaje niezliczona ilość diet.

A ja co: mam anemię, jestem blada jak ściana, mam problemy z trądzikiem, przez długie okresy w roku prawie nie sypiam. Nie stosuję się do żadnej diety, przez wiele lat unikałam ćwiczeń jak ognia, uciekałam się do comfort food.

Doprawdy nie mam pojęcia jakim cudem dobiłam  t y l k o  do 65 kilo na 165 cm wzrostu.

Pół roku temu zaczęłam regularnie ćwiczyć dwa razy w tygodniu, a zamiast cukru stosować syrop z agawy. Ograniczałam słodkości, nie łączyłam mięsa z ziemniakami, unikałam mąki pszennej, stosowałam odstępy między jedzeniem i piciem (20 minut). I ograniczyłam ilość spożywanego mięsa. W wyniku tego wszystkiego na 165 cm ważę 59 kilo.

Efektu jojo nie ma, ale to jeszcze półmetek.Chcę wrócić do swoich 52. Mieścić się będę w BMI (czy wspominałam, że BMI to jakaś głupota?). I czuć o wiele lepiej ze sobą.

Dzięki ćwiczeniom czuję się lepiej i jestem silniejsza.

Co z tego? I co z tego – pytam. Skoro robię sobie krzywdę w inny sposób? Pomińmy fakt, że zupełnie nie kontroluję jakie ilości danych substancji potrzebnych do odpowiedniego dbania o ciało spożywam. Ja prawie że nie sypiam. I to przez większość roku. Mój dzień nie ma rutyny pielęgnacyjnej. Jest tylko plan:

  1. Jakimś cudem zwlec się z łóżka.
  2. Przetrwać.
  3. Położyć się spać przed 02:00.

Trochę snu i kierat.

Brak snu poważnie wpływa na moje funkcjonowanie. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, czemu gdzieś postawiono szkaradny budynek – koszmar architektoniczny, to wiedzcie, że po studiach projektant stracił sporo ze swoich szarych komórek i jego mózg dobrze nie pracuje. Jak więc ma popełniać piękne, estetyczne, funkcjonalne realizacje, jeśli mózg mu nie działa?

Woman sleeps in the office during working hours

Ja już się absolutnie nie dziwię przejeżdżając Mogilskim. Widzę okropność zwaną Operą Krakowską, z której podoba mi się jedynie ustawiona przed wejściem rzeźba Mitoraja.

Jakoś funkcjonuję – tak mi się wydaje. Wstaję, piję dwie kawy, jem śniadanie jak mam czas… studia, studia, studia, rzeczy na studia. Czasami zapominam zjeść coś na obiad i napycham się na kolację – co jest złe. Energiser, gdy jest naprawdę źle. I wydaje mi się że działam, że przetrwam. Mimo zwątpienia w samą siebie od czasu do czau, ciągnę kierat z uporem wołu. W końcu jestem podwójna rogacizna (znak barana, rok kozy).

Prawda jest taka, że mój mózg nie pracuje odpowiednio. Jak sobie czegoś nie zapiszę, to zapomnę na śmierć. W dodatku zdarza się, że zapominam na śmierć, że i gdzie zapisuję sobie takie rzeczy. Funkcjonuję na granicy załamania nerwowego i efektów insomnii. Brakuje mi słów, idę gdzieś i nie wiem po co. Wylatują mi z głowy najbardziej proste, mechaniczne rzeczy.

Przysięgam, że udaje mi się zapomnieć, że miałam się iść wysikać i dopiero pęcherz mi przypomina i karze lecieć na złamanie karku. Celebrowałam dzień matki, ale zapomniałam sprawdzić kiedy jest dzień ojca i obudziłam się prawie miesiąc potem. Na szczęście nie przegapiłam… Ciągle zapominam że za kilka dni mój mężczyzna ma urodziny. Muszę sobie zapisać alarm w telefonie. Choć zdarza się, że wyłączam alarm bez patrzenia co jest napisane i zupełnie niezdziwiona brakiem dzwonienia w jakimkolwiek kościele, żyję sobie dalej.

To uczucie tracenia rozumu… kontroli nad sobą samym… I jeszcze jak sobie wyobrażę ile rzeczy mogłam zapomnieć, zaniedbać, zrobić źle… Ile rzeczy nie robię, a powinnam, żeby dbać o swoje ciało. Co ze mnie zostanie? Czy rozsypię się w wieku pięćdziesięciu lat na drobny mak? Podobno ludzkie ciało ma gwarancję do 40, a potem już tylko naprawy i części wymienne…

Jak żyć? Jak żyć…

Poszłabym spać, ale nie mogę.

011 Limbo

g02

Jestem gdzieś pomiędzy.

Pomiędzy wszystkim a niczym, co jest brakiem wszystkiego, więc tak naprawdę nie istnieje. Ale jednak jest. To znaczy tego nie ma. To znaczy… wszystko jest tak samo konfundujące jak kwestia definicji niczego.

„Bóg umarł” – Nietzsche

„Nietzsche umarł” – Bóg.

Wikipedia łączy ‚limbo’ z religią i pewnie słusznie. Nie można jednak zapomnieć, że człowiek ma to do siebie, że nie potrafi różnych słów zostawić w spokoju. Używa ich niezgodnie z przeznaczeniem, zgodnie, wypacza, adaptuje, oswaja i odrzuca. Dla mnie i na potrzeby tego wpisu limbo to poczekalnia. Przestrzeń pomiędzy.

chairs against wall

Niestety nie ma ona tak prostych zasad jak korytarz przed gabinetem lekarskim, albo pomieszczenie z fotelami w prywatnej praktyce lekarskiej (np. u specjalisty). Na poczcie masz numerek, w urzędzie też jest numerek. U lekarza jest ustalona godzina wizyty albo kolejka i już wiesz, że jesteś za tą kaszlącą panią o fioletowych włosach.

Nie można się zarejestrować, nie można się umówić, nie można stanąć w kolejce i nie można nigdzie zadzwonić. Można czekać, co wiele osób robi, ale bez żadnej gwarancji. Można robić plany i starać się je egzekwować żeby dotrzeć do tego, czego się chce. Można, ale jest milion przeszkód. Kłody rzucane przez los pod nogi, a ścieżka usłana różami pełnymi zdradzieckich kolców. Człowieka, który nadal dąży do celów i się nie poddał można poznać po tym, że zamiast iść obok ścieżki po wąskim pasie błota, nadal stawia stopy wśród kolczastych łodyg. Nie oszukuje, nie umniejsza tym wartości nagrody i nie traci godności.

Tylko, że to łażenie po różach jest strasznie uciążliwe i trudne, a ścieżka wydaje się wydłużać z każdym kolejnym krokiem.

Czy to znaczy, że powinno się stawiać przed sobą łatwiejsze cele, żeby droga była krótsza?

limbo1

Czasami się nie da.

Ja mam taki dziwny cel: wyjechać, wyjść za mąż, mieć dzieci. Dziwny? Raczej typowy dla dużej części kobiet. Czasami zastanawiam się co kieruje kobietami, które mówią ‚Nie chcę mieć dzieci’ albo ‚najpierw kariera, a dzieci ewentualnie potem’. Czy instynkt macierzyński można mieć albo go nie mieć? Czy jest już w kobiecie, czy pojawia się z pierwszym dzieckiem?

W każdym razie ja jestem jeszcze w limbo. Do końca studiów nic nie ruszy się do przodu. A wolałabym po stokroć bardziej ranić stopy kolcami róż. Mogłabym na nich nawet skakać.

135906312

Dzisiaj coś mnie tak wzięło… na marzenia i przemyślenia…

010 Dziwny przełom

Na tym po części polega totalne zaskoczenie, że coś nagle pojawia się nie wiadomo skąd. Właśnie w ten sposób objawiło się zdanie odblokowujące w pewnym stopniu skobel furtki Motywacji. Pchnęła ją na pół metra i twierdzi, że ma za gruby tyłek, żeby się przecisnąć, ale jak pociągnę i otworzę szerzej to się zobaczy. Ale szybko, bo bez niej tylko panika, zniechęcenie, marazm i apokalipsa.

Zgodziłam się w milczeniu kiwając głową i szarpnęłam.

Ani, draństwo, drgnie.

Może potem. Na razie będę się napawać sukcesem pięćdziesięciu centymetrów. Przecież to już coś!

„Pięćdziesiąt to więcej niż czterdzieści dziewięć, a mniej niż pięćdziesiąt jeden.”

-Paulo Coelho (xD)

Moim przełomowym zdaniem motywującym, które do mnie dotarło jest „To dla niego, nie dla mnie„. Dziwne, bo w sumie te studia i ten dyplom są bardziej dla mnie niż dla niego. Jeśli jednak o mnie chodzi, to w tej chwili mogłabym wysłać wypowiedzenie, wyjechać gdzieś daleko, zatrudnić się w sklepie i robić tylko dwie rzeczy. Czytać książki i pracować. A właściwie trzy: czytać, pisać, pracować. Cztery, jeśli wezmę pod uwagę moją ulubioną czynność wszech czasów: spanie. 😀

Mam jednak inne plany i zawierają one mężczyznę, którego kocham. Nie chodzi tu jednak o kasę. Okej, zarabiać będę więcej niż ekspedientka, będzie więcej na dom i na studia dla dzieci. Ale to nie jest najważniejsze. Przecież mój A zasadza się właśnie na pracę, która spokojnie pozwala utrzymać niepracującą żonę z nawet trójką dzieci (jeśli owa żona okaże się gospodarna i nie będzie się lubować w Pradzie czy innych Calvinach…). No może dwójką. Przezorny ubezpieczony xD. Chodzi o to, że nigdy nie wiadomo, co się w życiu przydarzy. Co jeśli mój A (<biegam po domu w poszukiwaniu malowanego drewna i stukam w nie głośno – tak o drugiej w nocy>) coś sobie na służbie w pracy zrobi i będę musiała podjąć pracę. I to taką, która zapewni mi bezpieczeństwo psychiczne…

Poza tym jakąś pozycję w związku trzeba mieć. Zasługiwać na szacunek drugiej osoby. No dobra – to ja potrzebuję mieć wrażenie, że jestem godna jego szacunku.

Z jakiegoś powodu „Robię to dla siebie„, „Nikt mi tego nie odbierze„, „Kasa, kasa, kasa!” ani „Ucz się ucz – wiedza do potęgi klucz” nie pomagają. Pomaga za to „Robię to dla niego. Dla nas„.

Przynajmniej na razie.

Idę już spać. Pojutrze (a w zasadzie jutro) oddanie projektu. Muszę jakoś przytomnie się tym zająć.

Pozdrawiam 🙂