024 Life Update

Mam wrażenie, że nie jestem już tą samą osobą. Że coś się zmieniło, a nawet dużo tych ‚cosiów’. Ostatnie pół roku było jak intensywny kurs przygotowawczy do oswojenia brutalnej rzeczywistości. Stresy, załamania, próby radzenia sobie, olśnienia, zrozumienia, ataki paniki, galopująca furia, spokój przed burzą, spokój po burzy, burze, syzyfowa praca, mniejsze i większe sukcesy i porażki.

It’s like world around me shifted.

Jakby w miejscu północy stopniowo pojawiał się zachód, a stopy zwisały z łóżka w kierunku wschodu. Planety zmieniły położenie, Ziemia oddaliła się od Słońca, a potem mocno je przytuliła.

Nie wiem. Nie potrafię tego opisać.

Wiele zrozumiałam i się nauczyłam. Mój sposób rozumowania się nieco zmienił. Uwolniłam się od niektórych, doskwierających mi obciążników. Nabrałam powietrza w płuca i odetchnęłam westchnięciem pozostawiającym po sobie spokój.

Wiem, że moi starzy nie są idealni.

Wiem, że mimo wszystko ich kocham, choć wolałabym z daleka.

Wiem, że w życie nie polega na skreślaniu z listy rzeczy do zrobienia.

Wiem, że sukces może być różnie rozumiany.

Wiem, że najważniejsze jest jak ja rozumiem rzeczy i że mój mężczyzna rozumie to, albo usilnie zrozumieć próbuje.

Wiem, że inni ludzie są poza moją kontrolą i nic z tym nie zrobię.

Wiem, że nie mogę obwiniać się o coś, na co nie mam wpływu.

Czy niedługo znowu wpadnę w panikę, spiralę stresu, wrażenie beznadziei i nerwobóle? Pewnie tak. Czy wszystko co wiem, albo ‚wydaje mi się, że wiem’ pomoże mi choć trochę? Mam nadzieję. Czy znikną kiedyś te powody złego samopoczucia i rozpaczy? Oczywiście, że tak. Czy jestem wystarczająco cierpliwa, żeby tego doczekać?

Mam nadzieję.

Mam nadzieję.

016 Good day

Więc zacznę wpis i zdanie od ‚więc’, żeby jakiemuś językowemu pedantowi albo belfrowi z krwi i kości coś się w środku zrobiło.

Żartowałam.

ladybird

Oto Maurycy, który macha do Was czułkami

(Nie, nie znam tej biedronki i nie mam bladego pojęcia czy macha)

Zastanawiałam się przed chwilą, czy mam o czym pisać. Mój A przypomniał mi o piłce nożnej. No, tak. Oglądnęłam dwa mecze polskiej reprezentacji. Ale czy ktoś tu oprócz mnie zainteresowany jest losami naszej drużyny na Euro? Nie mam pojęcia. Zamiast pisać o samej grze, może napiszę o tym, co zaobserwował na mój temat A. Powiem tylko, że:

  • Podobno zachowuję się podczas oglądania jak matka-niedźwiedzica i gdybym mogła faulującym przeciwnikom rzuciłabym się do gardła i rozszarpała.
  • Częstotliwość klęcia wzrosła z 5% do 70%, a to nie mało. I tak się hamowałam.
  • W trakcie meczu twierdziłam, że obie drużyny powinny zostać ukarane, bo nie potrafią się grzecznie bawić. (Nie pamiętam, żebym tak mówiła, ale mojego A bardzo to bawiło, więc kto wie: może mówiłam).
  • Zapamiętałam numery wszystkich moich ulubionych zawodników z reprezentacji. A zwykle mam problem z zapamiętywaniem ciągów liczb.
  • Znowu wywróżyłam kto wygra. A nie rozumie skąd wszystkie te emocje, skoro i tak wiedziałam jak będzie.

561b77cd89c6c_p

No. Koniec o sporcie.

Jeśli ktoś kojarzy gościa powyżej, i jego/jej reakcją jest szczery śmiech, to niech wie, że jest cool 😉

A co u mnie?

U mnie dobrze. Dobre oceny. Nie zeszłam poniżej 3,5. Czekam na jeden wynik. Jeszcze jeden egzamin i jedno oddanie. Potem jedno we wrześniu. Przejść przejdę. Tylko taki mój mankament, że znowu będę cała w nerwach.

Jutro kolejny maraton na wtorkowe oddanie plus kucie do poniedziałkowego egzaminu ustnego. Istota, z którą mamy ten egzamin jest z innego świata. Niestety w wielu rzeczach przypomina mi mnie i przywodzi na myśl moje przyszłe „ja”. Z jednej strony to przerażające, z drugiej jest satysfakcja. Może nigdy nie przestanę cierpieć z różnych powodów, ale sporo osiągnę. To jest, jeśli się nie poddam. Widać osoby jak ja też mają szanse. Może też poznam kiedyś Zumtora.

Dzisiaj odpoczywałam. Obejrzałam sobie film. Posurfowałam po YT. Odetchnęłam. Nie dali spać dłużej niż do dziesiątej, ale niewiele straciłam. Śniło mi się obieranie avocado. Nic specjalnie ciekawego.

Mam nadzieję, że Wy też mieliście dzisiaj miły dzień i życzę udanego weekendu 😉

015 Życiowy Rollercoaster

on the road again
just can’t wait to get on the road again

rollercoaster

Jest lepiej. A byłoby jeszcze lepiej, gdybym nie wiedziała, że to tylko na chwilę. Jak dziecko, któremu proponuje się lody albo słodycze po stłuczeniu kolana, mówię „OK” i patrzę na oferującego szeroko otwartymi oczami, z kropelkami łez na rzęsach, które przypominają rosę na listkach traw. Rękawem wycieram kamiennie niewzruszone, marmurowe policzki, a na mojej twarzy nie ma już żadnego śladu po wykrzywieniu spazmatycznym płaczem.

Dostałam piętkę z ćwiczeń i czwórkę z egzaminu. Motywacja wsadziła stopę przez uchyloną furtkę i zamiast pięćdziesięciu centymetrów jest teraz pięćdziesiąt trzy. Jeszcze nie wystarczająca szerokość na przepchnięcie zadka, ale nic nie jest niemożliwe, prawda?

Kolejny egzamin pojutrze. Jutro zacznę się znowu denerwować. Kolejny atak paniki, serce siniaczące się o żebra, usiłujące umknąć gardłem.

„from a distance, the world looks blue and green
and the snow capped mountains white
from a distance, the ocean meets the stream
and the eagle takes to flight”

Pewnie jakoś przetrwam tą sesję. Może i zostanie coś na kampanię wrześniową. Przemęczenie robi ze mną co chce. Nie trafiają do mnie logiczne argumenty. Nie mogę się nad niczym sensownie zastanowić. Dopadają mnie ataki paniki, z których nie potrafię się wyrwać. Nic do mnie nie trafia, dopóki nie nadejdzie taka chwila jak ta. Kiedy coś się udaje i daje nadzieję na to, że przetrwam. Tylko jak uniknąć tego emocjonalnego rollercoastera?

roller-coaster

Więc dzisiaj czerwone wino i…

„life is a highway and i’m gonna ride it
every day’s a winding road yeah
my rollercoaster’s got the biggest ups and downs
as long as it keeps goin’ round it’s unbelievable”

012 Dzieło (2/2)

Piszę z odmętów przed-sesyjnej gorączki oddań. Oddałam dnia wczorajszego projekt biurowca, dostałam 4,5 i odetchnęłam z ulgą. To tylko nadwodna część góry lodowej. Góry stresu, zwątpienia, braku motywacji, przemęczenia, podejmowania się niemożliwego i deprawacji snu. Jestem wykończona i czuję się wydrenowana z jakiejkolwiek energii. A na jutro muszę skleić model…

the2bage2bof2badaline2bsoundtrackObejrzałam niedawno ponownie „Wiek Adaline„. To jeden z moich ulubionych filmów wszech czasów. Nazwałabym go nawet jednym z filmów mojego życia. Patrzyłam na przedstawienie życia głównej bohaterki. Rany.. gdybym mogła wchłonąć chociaż połowę tego spokoju, jaki cechował jej codzienność. Oczywiście fragment jej życia przedstawiony w filmie nie mógł być jednym z tych spokojnych i rutynowych. Nie opisuje się zwyczajności i normalności – nie przedstawia. Za zwyczaj się o niej wspomina, albo pokazuje krótki jej ułamek.

Widziałam kiedyś fragment „Wielkiej Ciszy„. Jeśli dobrze  pamiętam, jedyne słowa wypowiedziane tam były do kota. Film pokazywał życie zakonników. Podobno jest bardzo długi. Może, albo nawet na pewno, obejrzę go sobie kiedyś. Czasami mam właśnie taki nastrój, w którym byłabym w stanie obejrzeć coś tak… spokojnego. W niektóre dni byłaby to dla mnie nuda w najczystszej postaci. Na szczęście są i takie dni, kiedy jest odwrotnie.

17319_6Jedynym chyba filmem, który obejrzałam, którego akcja odbywała się w klasztorze było „Jasminum” Kolskiego. Piękny film. Ma w sobie ten faktor, który sprawia, że jakieś dzieło (film/książka/obraz) zasługują na przyrostek „mojego życia”.

(Jeśli ktoś jeszcze nie widział Janka z „Czterech Pancernych” z prosiakiem, to niech patrzy.)

Zastanawiałam się ostatnio przy okazji oglądania „Wieku Adalineczym jest ten zagadkowy faktor. Czy to jakaś esencja? Na przykład życia? Esencja, którą udało się uchwycić chociaż częściowo w jakimś dziele? Czy bardziej drobiazgowo można powiedzieć, że chodzi o jakieś życiowe prawdy? A może to dzieło ma przywracać wiarę (w człowieka), nadzieję (że wszystko będzie dobrze) i przypomina o tym co najważniesze (np. o prawdziwej naturze miłości (niekoniecznie romantycznej)).

Trudno powiedzieć.

Jakieś  pomysły?

Które filmy (mogą być książki) zasłużyły na Wasze miano „filmów życia”?

To na deser i na zachętę jeszcze Gustlik z kaczuszką 🙂

jasminum20fot20piotr20bjunowicz

008 Death is not an excuse

Nie było mnie jakiś czas. Dobrze, że strona nosi podtytuł „prawie dziennik”. Inaczej nie byłabym kryta xD Nie żebym twierdziła, że pisanie tego bloga to praca albo coś z czego powinnam się wywiązywać. Po prostu nie przepadam za brakiem konsekwencji. Zwłaszcza u siebie. Czasem jednak mam z tym problem. To nie pierwsza moja próba wyrażania myśli w formie dziennika (albo czegoś dziennikopodobnego) dlatego wiedziałam, że nie ma szans, żebym pisała codziennie. Zwłaszcza przy moich studiach.

Odkąd dowiedziałam się o tym, że ludzie piszą dzienniki i nauczyłam się pisać, starałam się zacząć. Byłam na początku podstawówki i z całą pewnością siebie stwierdziłam, że jak się coś zaczyna robić, to powinno się od początku. Na przykład roku. Bo gdybym zaczęła od marca, to brakowałoby mi lutego i stycznia. Trzy razy zaczynałam pamiętnik pierwszego stycznia. Nigdy nie wytrwałam dłużej niż miesiąc.

image-1439133037lp84cByłam i nadal jestem zawalona robotą. Od czasu do czasu wpada mi do głowy coś, co chciałabym tu napisać, ale nie prowadzę notatnika (Bóg jeden wie ile razy próbowałam – ach, ta konsekwencja…). Może po oddaniu projektowania jakoś się ogarnę.

Z newsów ostatnich tygodni:

  • przestałam jęczeć, że nie nadaję się na te studia i nie wyrabiam. Moje projekty są o wiele lepsze, niż to co widziałam na ostatnich przeglądach z projektowania.
  • teraz jęczę, że moje zdrowie jest beznadziejne. Anemia nie pomaga. Mogę siedzieć do trzeciej nad ranem, ale choć trochę dłużej i jestem nieżywa. (Chyba się starzeję… Dawniej to zrywałam po dwie nocki naraz…).
  • ciągle chce mi się spać. Ciągle i nieprzerwanie. Jak wszystko pozdaję to będę spać przez tydzień. (Moi rodzice powiedzieli, że też mieli takie plany po zdaniu inżyniera, ale skończyło się na dzikich baletach w knajpie i rzece alkoholu. Śmieją się ze mnie.)
  • Mój mężczyzna przyjechał ze wsparciem. Jako, że się próbował ostatnio przekwalifikować, ma lukę między tą a następną pracą. Przyjechał więc na dwa tygodnie, a ja go wykorzystuję do sprzątania w kuchni, gotowania i klejenia makiety. Mówi, że chce pomóc, ale ja wiem, że ma już dość. Ustawicznie mu dziękuję.

Bez mojego A, popadłabym pewnie w sesyjną depresję i byłoby ze mną krucho. I jak tu trzymać się przy facecie wersji, że ja go nie potrzebuję, tylko chcę? Podobno tak trzeba. Nie jestem do końca pewna czemu.

Czarne myśli przychodzą nocą. Wdzierają się do pokoju przez obowiązkowe szczeliny w otworach okiennych. Powoli przemieszczają po kątach ścian i stropu umykając przed snopami światła reflektorów zaglądających przez szyby. Podpełzają obszerne, choć niematerialne. Wysuwają cienkie, pajęcze odnóża i usiłują przeniknąć do głowy. Często ich misja kończy się sukcesem. Wtedy pozostaje bezsenność, płacz albo koszmary.

Zapytałam starszych od siebie, czy to się kiedyś skończy. Dowiedziałam się, że prawdopodobniej przy demencji bywa lżej. Człowiek nie zawsze pamięta. Jak w piosence Kabaretu Starszych Panów – „Wesołe jest życie staruszka…”.

Babci to raczej nie pomaga. Co jakiś czas zdarzają się epizody depresyjne i muszę ją przekonywać, że nie jest tak źle. Jak kogoś skutecznie przekonać, jeśli samemu nie jest się przekonanym?

Czy dlatego właśnie ludzie się okłamują?…