Mam wrażenie, że nie jestem już tą samą osobą. Że coś się zmieniło, a nawet dużo tych ‚cosiów’. Ostatnie pół roku było jak intensywny kurs przygotowawczy do oswojenia brutalnej rzeczywistości. Stresy, załamania, próby radzenia sobie, olśnienia, zrozumienia, ataki paniki, galopująca furia, spokój przed burzą, spokój po burzy, burze, syzyfowa praca, mniejsze i większe sukcesy i porażki.
It’s like world around me shifted.
Jakby w miejscu północy stopniowo pojawiał się zachód, a stopy zwisały z łóżka w kierunku wschodu. Planety zmieniły położenie, Ziemia oddaliła się od Słońca, a potem mocno je przytuliła.
Nie wiem. Nie potrafię tego opisać.
Wiele zrozumiałam i się nauczyłam. Mój sposób rozumowania się nieco zmienił. Uwolniłam się od niektórych, doskwierających mi obciążników. Nabrałam powietrza w płuca i odetchnęłam westchnięciem pozostawiającym po sobie spokój.
Wiem, że moi starzy nie są idealni.
Wiem, że mimo wszystko ich kocham, choć wolałabym z daleka.
Wiem, że w życie nie polega na skreślaniu z listy rzeczy do zrobienia.
Wiem, że sukces może być różnie rozumiany.
Wiem, że najważniejsze jest jak ja rozumiem rzeczy i że mój mężczyzna rozumie to, albo usilnie zrozumieć próbuje.
Wiem, że inni ludzie są poza moją kontrolą i nic z tym nie zrobię.
Wiem, że nie mogę obwiniać się o coś, na co nie mam wpływu.
Czy niedługo znowu wpadnę w panikę, spiralę stresu, wrażenie beznadziei i nerwobóle? Pewnie tak. Czy wszystko co wiem, albo ‚wydaje mi się, że wiem’ pomoże mi choć trochę? Mam nadzieję. Czy znikną kiedyś te powody złego samopoczucia i rozpaczy? Oczywiście, że tak. Czy jestem wystarczająco cierpliwa, żeby tego doczekać?
Mam nadzieję.
Mam nadzieję.